Minęło już 30 lat kiedy w 1978 roku z VIII Grupy LotowejOkręgu Kraków został utworzony Okręg Nowy Sącz .
Okręg składał się z 8 oddziałów w których zrzeszonych było 570 hodowców
Prezesami Okręgu Kolejno byli
Stanisław Janur (1978-1979)
Tadeusz Huzior (1980-1987)
Czesław Pałac (1988-1990)
Czesław Dziedzic (1991-1994)
Józef Wróbel (1995-1998)
Mieczysław Gwiżdż (1999-2006)
Jan Węgrzyn ( 2007-2018)
Jan Mairer ( pełni funkcję prezesa od 2019 roku
Dzięki zaangażowaniu i pracy społecznej prezesów oraz wszystkich członków zarządu którzy
pełnili jakąkolwiek funkcję Okręg Nowy Sacz się rozrósł.
Obecnie w 16 oddziałach zrzeszonych jest 1523 członków
Mimo bardzo trudnych warunków lotowych ,ze względu na wysokie góry hodowcy naszego Okręgu
należą do ścisłej czołówki .Mamy w swoich szeregach kilku Olimpijczyków i Mistrzów Polski.
Złota medalistka zostaje w Polsce
W sezonie 2014 zaświeciło słońce nad Okręgiem Nowy Sącz. Dwa medale olimpijskie! I to na dodatek złoto i srebro! Co więcej – obydwa medalowe gołębie zostaną w Okręgu. Gołębicę państwa Anny i Jana Puto (złoty medal w kat. C) kupił Marcin Pacho i postanowił skrzyżować ze swoim olimpijczykiem (srebrny medal w kat. B). Co z tego połączenia wyrośnie – czas pokaże. Anna i Jan Putowie otrzymają w ramach gratyfikacji także młódka z tego połączenia. Będzie więc okazja do obserwowania efektów w obydwu hodowlach.
Na podświetleniu w osobnej ramce
Wyniki PL-235-10-867
- złotej medalistki kat. C Olimpiady w Budapeszcie A. D. 2015
i zdobywczyni tytułu 1. Lotnika Długodystansowego XXXIX Konkursu Redakcji:
Sezon Lotowy 2012 Oddział Limanowa 2
16 miejsce z Lotu Rostock III
Sezon Lotowy 2013 Oddział Limanowa 2
Lipiany 1 – 517 km - Wkładanych gołębi 2191 - Konkurs 12
Lipiany 2 – 517 km - Wkł. Goł. 2138 - Konk. 2
Sezon 2014
Lipiany 1 - 516.98km - Wkł. goł. 6 803 - konk. 2
Lipiany 3 - 516.98km - Wkł. goł. 5311 - konk 1
Peine 1 - 752,20km - Wkł. goł. 1899 - konk 1
Peine 3 - 752.20km - Wkł. goł. 1428 - konk 1
Spokojnie, panowie
- Uważam, że hodowcy są zbyt pochopni, nerwowi. Biegają do gołębnika co chwilę, wymyślają nie wiadomo co, motywują trzeba czy nie trzeba, a te ich biedne gołębie nie mają chwili spokoju. Gołębie muszą mieć spokój. Tylko spokojny gołąb zrobi dobry lot. Ile razy „złamałem się” i dałem na lot podekscytowanego gołębia, to zawsze była plajta. Moim zdaniem o powodzeniu w hodowli decyduje cierpliwość i konsekwencja. I szanowanie tego, co się ma, a nie skakanie z kwiatka na kwiatek. Oczywiście wtedy, gdy nie chodzi o jeden konkurs, o jeden zwycięski sezon, ale o zbudowanie stabilnej, mocnej hodowli – mówi Jan Puto.
Wie co mówi, bo doświadczeń z gołębiami miał niemało. Wychował się w domu z gołębiami. Ma 4 braci i siostrę. Czworo rodzeństwa z tej szóstki hoduje gołębie. To ojciec zaraził ich miłością do tych ptaków. W jego gospodarstwie zawsze były gołębie pocztowe, chociaż sam do PZHGP nie należał i nie lotował gołębiami. Ale kochał te ptaki i dobrze je rozumiał.
Taka historia
- Przypomina mi się taka historia. W latach 80. przybłąkał się do nas gołąb z lotu i zadomowił w gołębniku ojca. Było już ciemno, a on zleciał ze strychu i siedział przed schodami do domu. Ojciec wyszedł zobaczyć, co się dzieje, a on leci za ojcem. Nie dawało to tacie spokoju, o co mu chodzi. Wszedł do gołębnika i zobaczył – młode się wykuły. Ten gołąb przyszedł do ojca po jedzenie dla młodych. A przypomniała mi się ta historia w związku z moimi własnymi doświadczeniami. Przyjaźnię się z Waldemarem Jaruszowcem. Opowiedziałem mu, że czasami po locie, gdy nie zwrócę uwagi, że jakiś gołąb już wszedł do gołębnika, to potrafi przylecieć pod dom i „zameldować się”, jakby chciał powiedzieć – Już jestem. Waldek oczywiście uznał, ze fantazjuję i wcale mi nie uwierzył. Ale miał młode od nas. Któregoś dnia zadzwonił cały rozemocjonowany i opowiada, że mu się gołąb od nas „zameldował”. Takie już są te nasze gołębie – opowiada Jan.
„Nikt się z mojego męża nie będzie śmiał”
Jan zapisał się do PZHGP w 1994 roku, płacił składki, ale nie miał gołębi. Chodziło o to, żeby był oddział, który wtedy powstawał. Dopiero po dwóch latach zaczęli z bratem Jackiem wkładać gołębie na lot. Cieszył się, że ma gołębie, ale była to zbieranina z okolic, wyników nie dawała. W międzyczasie pracował już w Wiedniu, tam poznał się ze swoja przyszłą żonę. Anna pochodzi z Grybowa. Nawiasem mówiąc, jak się okazuje, chodziła do szkoły z bratem Marcina Pacho. Jego samego poznała dopiero przy okazji sukcesów gołębi z obu hodowli.
Kiedy na świat miało przyjść pierwsze dziecko, państwo Putowie wrócili do Polski, zbudowali dom z gołębnikiem na garażu. Ale loty wciąż były z miernym skutkiem. Koledzy przychodzili, podśmiechiwali się z Jana, że taki z niego byle jaki hodowca. Tego już było dla Anny za wiele – Nikt się z mojego męża nie będzie śmiał. Masz kupić porządne gołębie i będziemy lotowali – oświadczyła. Dziś obydwoje śmieją się z tej anegdoty, ale jak powiedziała, tak się stało. Jan nadal pracował w Wiedniu. Jest budowlańcem, pracuje na wysokościach, zrobił uprawnienia. Do Wiednia bliżej niż do Warszawy. Co weekend jest w domu w Kasinie Wielkiej. A jeśli już jest na co dzień w Austrii, to gdzie miał szukać gołębi? Niby tam jest tylko 300 hodowców, ale kilku z nich to prawdziwe sławy.
Mr Bleu – Da Vinci
Gdy zaczynał pracę w Austrii, jeszcze nawet nie znając za bardzo języka, każdy gołębnik przyciągał jego uwagę. Tak się poznali Adolfem Schmidtem, Johannem Kaintzem i Erwinem Lehnerem. Dwaj ostatni kupili od Pietera Veenstry dwóch półbraci słynnego Mr Bleu i dwie siostry równie utytułowanego Da Vinci. I po tych oryginalnych Veenstrach Jan Puto kupił młode – w czystej linii. Z Austrii przywiózł też oryginalnego białego Janssena. Te dwie linie stworzyły jego mistrzowski gołębnik, z tym że obydwie rozwijają się w pokrewieństwie, z zachowaniem czystości szczepów. W ubiegłym roku po raz pierwszy zdecydował się je skrzyżować. Z tej krzyżówki jest w gołębniku dosłownie kilka – w tej chwili już roczniaków. Za wcześnie mówić o efekcie.
Cierpliwości!
Pierwsze młodeprzywiezione z Austrii, choć tak znakomite, w większości poginęły na lotach. Zostały trzy. Jan hodował je zgodnie ze wskazówkami kolegów Austriaków – rozmaitość karmy, dodatków, suplementów itd. Na krótkich lotach było wspaniale, ale już przy 500 km nie dawały rady. Nie wytrzymywały naszego programu lotowego.
Nie zrażał się. Wiedział, że gołębie są super, tylko on coś źle robi. Swoim zwyczajem analizował każdy szczegół. W sukurs przyszło mu trzech kolegów: Mirosław Borek ze Słowacji, Bronisław Matras z Krakowa i Waldemar Jaruszowiec z Tworoga. Ich wskazówki i rady pozwoliły mu wypracować własny program karmienia gołębi i opieki nad nimi. Jaki program? – Kup żonie wino i wypijcie sobie razem, a gołębiom daj wreszcie czystą wodę – usłyszał od nich. Wziął sobie do serca te rady, z Austrii dowiózł do swoich niedobitków rodzinkę z linii – i… ruszyło.
Jaki spokój…
Jan pracuje w Austrii, a na co dzień gołębiami opiekuje się Anna. To ona karmi i pilnuje oblotów. Przy pierwszym programie karmienia – tym austriackim – nie miała chwili spokoju. Co chwilę trzeba było coś mieszać, dodawać, podawać. A przecież miała jeszcze prócz gołębi małe dzieci. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Obiecała pomóc, więc zaciskała zęby i robiła, co trzeba. Kiedy mąż zdecydował się zmienić sposób hodowli – odżyła. – W porównaniu z tym, co było wcześniej, teraz mam święty spokój. Aż wierzyć się nie chce, że tyle mniej pracy, a dużo lepsze efekty – mówi.
I tak mi nikt nie uwierzy
Koledzy Borek i Matras przekonali Jana, że gołębie muszą mieć spokój i naturalną prostotę. Ich rady nauczyły go obserwować gołębie i dostosowywać ilość i rodzaj karmy do autentycznych ich potrzeb – żeby odbudować metabolizm, mięśnie. Przygotować je na dłuższe loty. Rady kolegi Jaruszowca naprowadziły go z kolei na to, jak dostosować karmienie przed lotem w zależności od długości lotu i spodziewanych warunków atmosferycznych.
- U nas nie ma warunków na hodowanie gołębi sprinterskich. Żona już by nie miała kiedy wozić ich na treningi i podloty. U nas trening to oblot wokół gołębnika. Musi wystarczyć. A jak karmię? Tu nie ma żadnej tajemnicy, ale jak mówię, to i tak nikt mi nie wierzy. Nie daję żadnych dodatków, suplementów itd. Jedynie zakwaszacz do wody, zwłaszcza gołębiom młodszym – do dwóch lat. U nas najlepszy wiek, w którym gołębie pokazują, co naprawdę są warte, to 3, 4 i 5 lat. Roczniaki i dwulatki traktuję jeszcze z przymrużeniem oka. Mają lecieć i tyle. Nie zależy mi na ich wynikach, byle dały radę zrobić program. A podstawą naszej karmy jest jęczmień przez pół tygodnia, później grochy, a później karma lotowa bez jęczmienia i grochów. I tyle. Do tego czysta woda, z wyjątkiem tego zakwaszacza co jakiś czas. Przy powszechnie stosowanych coraz bardziej skomplikowanych programach karmienia, kto mi uwierzy, że to takie proste i na dodatek przynosi efekty? Muszę też powiedzieć, że niewielu hodowców potrafi tak karmić gołębie, jak moja żona. Ona ma do tego rękę i talent. Prawdziwy dar.
Obloty i obserwacja
Państwo Puto nie wymuszają oblotów. Dają gołębiom dwa razy dziennie możliwość latania wokół gołębnika i obserwują je. To zadanie też w tygodniu przypada Annie. Nie ma strzałów do gołębi siadających na dachu, flag, przeganiania. Hodowcy uważają, że biorąc na zdrowy rozsądek, gołąb siedzący przez cały dzień w gołębniku czy wolierze powinięć sam z siebie chętnie latać, bo taka jest jego natura. Więc zamiast stymulatorów oblotów jest notes i długopis. Anna zapisuje gołębie, które z jakiegoś powodu nie chcą latać, siadają na dachu. Później wieczorem jest relacja telefoniczna i takie gołębie „mają u Jana”. To znaczy nic nie mają, tylko nie idą na lot. No bo jeśli nie czują się na siłach, by przez godzinę swobodnie latać, nie mają na to ochoty, to jak będą leciały 500 czy 700 km?
Generalnie na lot idzie cały gołębnik, tylko te ociągające się mają od czasu do czasu urlop. Chwilowy kryzys minie i później dadzą z siebie wszystko. Hodowla nie jest duża – ok. 80 sztuk z roczniakami i 7 par rozpłodowych. W tym roku tak wyszło, że 7. Normalnie jest 6.
Zdrowie
Generalnie ze zdrowiem problemów nie ma. Całe stado jest szczepione, a w razie choroby jest leczenie przez lekarza. Od tego roku w ramach profilaktyki wprowadzone też zostały badania dwa razy w roku. Ale z założenia gołębiom nie podaje się tutaj leków i suplementów. Zwłaszcza profilaktycznie. Stosuje się kurację dla młodych, zakwaszacz do wody raz lub dwa razy w tygodniu, podaje się magnez i sok z cytryny na karmę. To wszystko.
W pary gołębie są łączone zależnie od pogody. W Kasinie Wielkiej klimat jest ostry, zima trwa długo. Bywały i takie wiosny, że pierwsze jajka zostały przemrożone. Tak więc nic na siłę, wszystko zgodnie z naturą. Nawet światła się nie świeci w gołębnikach wieczorami. – Gdy czasami potrzebuję wejść do gołębnika, gdy jest ciemno, to albo mam naprzeciw normalną lampę oświetlająca dom i wszystko przy niej widzę, albo idę z latarką i święcę punktowo. Gdy zaświeci się w gołębniku światło, zaraz ściąga chmara insektów. Na co mi to potrzebne? – mówi Anna.
Hobby na zimę
- Kiedy skończą się loty, to hodowcy często odczuwają pustkę. Myślę, że dlatego część z nich zaczyna się kłócić, robić jakieś intrygi. U nas w zimie są narty – opowiada Anna, członek zarządu nowo powstałego klubu narciarskiego w Kasinie Wielkiej, który działa przy szkole i jest trenowany przez Jana Ziemianina, wielokrotnego mistrza Polski, trzykrotnego olimpijczyka w biathlonie.
Trójka dzieci Anny i Jana uprawia z sukcesami narciarstwo klasyczne, biegowe. To jest też druga pasja Jana. Anna woli dla siebie narciarstwo zjazdowe, ale w klub narciarstwa klasycznego w Kasinie zaangażowała się pełną parą. To ze względu na dzieci z Kasiny, żeby miały szansę i żeby wszystko odbywało się w sposób absolutnie uczciwy. One zapatrzone są w Justynę Kowalczyk, z tej przecież miejscowości. Podziwiają Sylwię Jaśkowiec z pobliskiej Wiśniowej. Są dobre wzory do naśladowania.
A młodzi Putowie na razie demonstrują puchar olimpijski rodziców, ale mają szanse na własne trofea narciarskie. Najstarszy Bartek – gimnazjalista – był tym roku 13. i 14. w Polsce w kat. młodzieży gimnazjalnej. Najmłodsza Ola miała 5. miejsce w Polsce wraz ze swoją sztafetą z Kasiny, a średnia Julka punktuje na Podhalu.
Jeśli chodzi o gołębie, to na razie nie widać u nich szczególnej pasji, ale dobrze wiedzą, co trzeba robić przy hodowli. Najbliższa rodzicielskiemu hobby wydaje się Ola.
Szanować swoje
- Wciąż się mnie pytają, co daję gołębiom, że tak lecą. A ja po prostu konsekwentnie pilnuję linii, analizuję zachowanie gołębi i nie zrażam się nieudanym lotem, tylko rozważam, co się stało. Nie dramatyzuję, nie wyrywam sobie włosów z głowy, nie wydziwiam z karmieniem i lekami, nie dobieram do gołębnika najlepszych czempionów z najlepszych gołębników. Jeśli coś dokupuję, to tylko ze swojej linii. Nie biegam do gołębnika, żeby je motywować. Nie udał się lot, trudno. Powiem, że gdybym nawet przez jakiś czas wcale nie miał wyników, to i tak trzymałbym się tych linii, bo wiem, co ile są warte. Lubię te gołębie. Powinniśmy nauczyć się szanować to, co mamy, a nie wciąż szukać obcych bogów. Belgowie, Holendrzy wyhodowali wspaniałe gołębie. Ale przecież te gołębie teraz latają i robią wyniki u nas. I to my umiemy lepiej je hodować, uszlachetniać. Przecież teraz coraz częściej to oni przyjeżdżają do nas, bo te ich szczepy u nas są wytrzymalsze, bardziej twarde – i dzięki naszemu programowi lotowemu – rozwija się ich inteligencja. Więc nie będę biegał po Europie i skupował co się da, tylko będę szanował swoje. Mam świadomość, że wiele zaleceń i pomysłów hodowlanych napędza marketing. Chodzi o pieniądze i tylko o pieniądze. Naszą olimpijkę od razu chcieli kupić Holendrzy. Ale kombinowali, robili wybiegi, żeby zbić cenę, wiemy, że chcieli ją później wystawić na aukcję. I bardzo się cieszymy, że zostaje w kraju i że będzie hodowana z prawdziwą pasją, będzie miała szansę na wydanie wartościowego potomstwa. Wierzę, że dostarczy nam w Okręgu jeszcze wiele powodów do radości – podsumowuje Jan.
Dodaje też, że my powinniśmy sami siebie nawzajem szanować, nie opowiadać bzdur o mistrzach. To znaczy, jeśli ktoś jest nieuczciwy i jest to udowodnione, to oczywiście należy to napiętnować, ale zupełnie bezsensowne jest podważanie naszego autorytetu i naszych osiągnieć, podejrzewanie każdego mistrza, od mistrza oddziału począwszy, o to, że szachruje. - Sami siebie nie szanujemy, a to nie tak powinno być – twierdzi. I wraca do tematu oszczerstw i intryg, podkreślając, że dopóki sami będziemy lekceważyć nasze osiągniecia, zamiast się nimi szczycić, dopóty polski hodowca nie będzie szanowany, chociaż mamy już na swoim koncie wszystkie możliwe laury.
Anna i Jan Zdrzeniccy
Srebrny medalista i jego gołębnik w Grybowie
Marcin Pacho nie ma za wielkiej ochoty na tę rozmowę. Nie wiedzie mu się w tym sezonie. Dwa pechowe loty we mgle i właściwie tegoroczne współzawodnictwo na gołębie dorosłe ma już z głowy. Nie zmienia to jednak faktu, ze w gołębniku ma srebrnego medalistę z Budapesztu w kat. sport B. Co więcej, ma też złotą medalistkę w kat. sport C, którą dokupił od kolegów z Okręgu do pary ze swoim asem. Obydwa ptaki na szczęście są przeznaczone do rozpłodu, więc im mgła nie zaszkodziła.
- Tylko niech pani nie pisze „złota para”.
- Nie miałam takiego zamiaru, ale właściwie dlaczego?
- Bo nie cierpię takiego gadania na wyrost. Czas pokaże, jakie da potomstwo. I niech mi pani nie robi takiego zdjęcia, ze stoję z dwoma gołębiami.
- A to znowu dlaczego?
- Nie wiem, ale nie lubię tego. Może dlatego, że każdy gołąb jest osobny i zasługuje na osobną uwagę.
Oj, coś mi się wydaje, że Marcin Pacho nie lubi gwiazdorzyć. Ale wartość swoją i swojej hodowli zna.
Jest hodowcą młodym zarówno wiekiem, jak i stażem. Do PZHGP należy od 2009 roku. Od samego początku należy do czołówki Okręgu Nowy Sącz i ma wysokie lokaty w rywalizacji ogólnopolskiej.
- Ale z gołębiami mam do czynienia od dziecka. Ojciec miał gołębie pocztowe, chociaż nie lotował nimi. Ja pomagałem w gołębniku, gdy podrosłem, to spędzałem, z gołębiami więcej czasu niż Tato. Poza tym chodziłem do hodowców w okolicy. Zapalonym hodowcą jest też mój teść Stanisław Krok.
- Czy to znaczy, że żona również połknęła colombobakcyla?
- Beata nas rozumie, dopinguje i często pomaga. Należy do PZHGP. Opowiada mi, że gdy byli dziećmi, z otwartą buzią słuchali opowieści o gołębiach ich dziadka. To pasja rodzinna u Kroków. Tylko że wtedy hodowla wyglądała inaczej. Dziś angażuje znacznie więcej czasu.
- A pan sam założył hodowlę pewnie po wybudowaniu domu?
- Najpierw był gołębnik. To znaczy budowaliśmy dom i gołębniki w tym samym czasie, ale gołębniki były gotowe najpierw.
W sumie gołębników jest 7, w tym jeden ogrodowy, a pozostałe na garażu. W garażu są trofea, a samochody – na dworze. Na podjeździe do domu wita gości olbrzymia mozaika z gołębiem i pozdrowienie Dobry lot. Samochody (Marcin prowadzi firmę zajmującą się nieruchomościami i budowlanką) soją tak, żeby jej nie zasłaniać. Od razu widać, kto tu mieszka.
- Skąd brał pan pierwsze ptaki? Od rodziny, hodowców z okolic?
- Nie. Z miejscowych kupiłem tylko gołębie od Lubomira Poluchy z Jarosławia. Ale miałem takie szczęście, ze mój brat przez 10 lat mieszkał w Belgii. Szwagierka bardzo dobrze mówi po flamandzku. Z ich pomocą dotarłem bezpośrednio do Braci Janssen. Najpierw, jeszcze w 2008 roku kupiłem od Louisa Janssena 3 gołębie, z rok później 2. Byłem u niego w Arendonk w Belgii. To duże przeżycie. Kupiłem tez gołębie od Josa Josena, Matiasa Desmeta, ale najlepsze moje gołębie pochodzą od mniej znanego, ale znakomitego hodowcy z rejonu Arendonk, Yvo Heynsa.
- Także olimpijczyk?
- Tak, przecież on ma nawet belgijską obrączkę rodową: BELG-11-6040039.
- Czyli stawia pan na materiał hodowlany?
- Oczywiście, ze materiał jest bardzo ważny. Ale ważne jest tez nie tylko od kogo się kupuje, ale kto kupuje. Od Yvo nie tylko kupiłem gołębie, ale bardzo dużo nauczyłem się o prowadzeniu hodowli. To jest niesamowity hodowca. Zaprzyjaźniliśmy się. Był nawet u nas w Grybowie już 2 razy.
- Z jakich gołębi pochodzi olimpijczyk?
- Też nie z najbardziej znanych, albo lepiej powiedzieć mniej głośnych linii gołębi, ale znakomitych. W prostej linii od Boksera. Jego babka i siostra pochodzą z gniazda tego ptaka. U Yvo podstawa to wartość gołębia, niezależnie od tego, jakie ma pochodzenie. Albo leci i zostaje, albo nie ma co szukać w jego gołębniku. Ostra selekcja pozwoliła mu wyhodować mocne stado. Przytoczę takie zdarzanie. Zamówiłem u niego 15 młodych. Przyszła przesyłka, a w niej 12 młodków. Biegnę do szwagierki i dzwonimy do Yvo. Pytam, co się stało, czy jakieś perturbacje poi drodze. A Yvo na to, ze w ostatniej chwili doszedł do wniosku, że z tych trzech nie będzie pożytku, więc przysłał mi 12.
- Czy Yvo potrafi oszacować wartość gołębia u pisklęcia?
- Kiedy był w Polsce koledzy prosili go o ocenę młódków. Ale on śmiał się i mówił, ze gdyby miał taka zdolność, to byłby chyba najbogatszym człowiekiem na świecie. Ale własne stado dobrze zna i widzi, jeśli jakiś młody jest słabszy. Oczywiście w ten sposób można tez odrzucić ptaki, z których mogłoby coś wyrosnąć w przyszłości, ale ryzyka nie unikniemy. Przekonałem się, ze nie ma sensu trzymać trzystu ptaków, bo może któryś akurat okaże się dobry. Lepiej poświęcić ten czas mniejszemu stadu, ale za to efektywniej.
- Ile pan ma gołębi?
- W rozpłodzie jest 20 par, do lotów dwie drużyny – ok. 80. Młodych mam 100 sztuk, ale zostanie z nich 10 najlepszych.
– Co muszą osiągnąć, żeby u niego zostać?
– Muszą zdobyć jakieś szpicowe konkursy. Nie interesuje go, że młody zrobi ileś tam konkursów, ale w ogonie. Może mieć mniej, ale za to w czołówce – pokazać, że potrafi. Później będą treningi, doskonalenie. Jeśli ma talent, to go hodowca wydobędzie.
- Mówi pan, że nie tylko jest ważne, od kogo się kupuje, ale też kto kupuje…
- No tak, bo jeśli hodowca ma liczną hodowlę i mu gołębie nie lecą, to powinien się dobrze zastanowić, co robi nie tak. Co z tego przyjdzie, ze kupi dobre gołębie, jeśli w jego postępowaniu jest jakiś błąd. Jeśli mu te jego w ogóle nie lecą to następne też pewnie nie będą robiły wyników, a on będzie narzekał, że gołębie do niczego. Podstawą hodowli oprócz dobrych ptaków jest praca z gołębiami, panowanie nad nimi. Dlatego lepsze jest mniejsze stado, bo wtedy da się nad nimi zapanować, rozumieć każdego z nich – ich potrzeby, możliwości.
- Jak pan lotuje?
- Wdowieństwem totoalnym, ale zdecydowanie lepiej idzie mi z samczykami. Nie pokazuję partnerów przed lotem. Dopiero po powrocie mogą razem spędzić trochę czasu.
- A treningi?
Gołębie dorosłe wywożę przed sezonem na podloty do 40 km około 5 razy. Poza tym latają wokół gołębnika po godzinie rano i wieczorem. W tym czasie mam w ręku piłkę i nie raz idzie ona w ruch. Ale gołąb, który nie chce latać, to gołąb, któremu cos dolega. Jeśli musze go mobilizować za często, przyglądam mu się uważnie, jakie są tego przyczyny.
- Młode?
- Także wyjeżdżają na kilka treningów. W tym roku przyłożę się do nich bardziej, bo jak mówiłem, sezon na dorosłe praktycznie już skończyłem. Za duże straty, by liczyć się w tegorocznej rywalizacji. Może na młode jeszcze uda się coś wywalczyć.
- Jak pan karmi swoje stado.
- U mnie jest zasada pełnego koryta i karmienia „w sam raz”. Mieszam kilka gotowych, markowych karm i robię własną mieszankę. Na początek tygodnia daję słabszą karmę, a od połowy tygodnia jest to karma mocniejsza. Jeżeli koszowanie jest od godz. 16, to do 10 gołębie mają dostęp do karmnika. Prawdą jest, ze jeśli karmienie w ciągu tygodnia było prawidłowe, to w sobotę one same nie mają wielkiej ochoty na jedzenie. Przy okazji karmy, trzeba być bardzo uważnym. Często karma wygląda pięknie, lśniące ziarna itd. A gołębie są jakieś nieswoje. Miałem taki przypadek. Okazało się, że w karmie były grzyby i cała gama innych „dodatków”. Podano mi prosty sposób na sprawdzenie, czy karma jest oleista z powodu naturalnych właściwości nasion, czy też olejowana dla efektu. Gdy zaleje się ją wodą, to jeśli jest to tłuszcz z nasion, robią się a wodzie oczka, a jeśli jest olejowna – na wodzie powstaje powłoka z oleju. To bardzo ważne, żeby karma była sucha i czysta.
- Jakieś dodatki, zioła, probiotyki?
- Probiotyki podaję gotowe, na karmę. Daję też sok spod kiszonej kapusty prosto do pojnika. Zimą dostają sałatkę jarzynową ze wszystkich jarzyn, jakie są na targu. Przez cały rok dostają czosnek – zgniatam i zalewam wodą. Podaję też miód, ocet i herbatkę ziołową. Tylko przy ziołach trzeba uważać. Po pięciu godzinach trzeba wylewać to, co zostanie, myć i osuszać pojniki. Bo inaczej można gołębiom zaszkodzić zamiast pomóc. Natomiast nie podaję im drożdży piwnych. No i mają grity i kołacze.
- Nie stosuje pan żadnych cudownych środków?
- Nie ma takich. Gołębie musza w naturalny sposób nabierać sił, kondycji, ochoty do lotu. Żaden inny sposób nie gwarantuje sukcesu. Przekonałem się, że trzeba obserwować hodowle, w których wysoki poziom utrzymuje się przez lata. Jednorazowy sukces nie świadczy o jakości hodowli. Może się zdarzyć przypadkiem. Liczy się utrzymywanie wysokiej pozycji przez lata. To nie musi być od razu mistrzostwo, ale np. pierwsza 20-tka na liście okręgu. No i to, jak gołębie z tej hodowli sprawują się u innych. Od takich hodowców warto się uczyć. Ale oni nie namawiają na cudowne środki. Mówią: dobry gołąb, praca, naturalny chów, zdrowie i jeszcze raz zdrowie. I nie można kierować się reklamami. Gdyby ogólnie zdrowy człowiek chciał stresować to wszystko, co mu zalecają w reklamach, musiałby na śniadanie zjadać garść pigułek. Podobnie jest z gołębiami. Brakłoby tygodnia na stosowanie tego wszystkiego, co jest polecane. Trzeba zachować zdrowy rozsądek i trzymać się tego, co się już w naszej hodowli sprawdziło. Nie można wiecznie eksperymentować.
- Czy niepowodzenie w tym sezonie jest winą złego wypuszczenia ptaków?
- Absolutnie nie. U nas w Oddziale Beskid Sądecki i w Okręgu Nowy Sącz mamy bardzo odpowiedzialnych lotowych. Mogę śmiało powiedzieć, ze ubiegłoroczny sukces zawdzięczam odpowiedzialnemu podejściu władz. Także i w tym roku wypuszczenia były zgodne z regułami, wszystko, co się dało, zostało sprawdzone. Ale niestety nie mamy u siebie jasnowidzów. Gołębie poszły w dobrą pogodę, a u nas natrafiły na mgły. To są góry, a góry mają swoje prawa. Z 5 tys. gołębi do lotów w oddziale na początku sezonu zostało nam w tej chwili 1.400. Mnie zostało 20. Dlatego liczę w tym sezonie na młode. Na razie rosną zdrowo, ale jakie się okażą – zobaczymy.
- Był pan w Budapeszcie?
- Tak. To jest niesamowite przeżycie. Hodowcy marzą o tym, żeby mieć olimpijczyka. A ja przecież jestem hodowcą w sumie bardzo krótko. Nie dość, że miałem olimpijczyka, to jeszcze srebrnego medalistę.
- Co pana zdaniem przeważa szanse na sukces w naszym sporcie?
- Mnie się wydaje, że kondycja hodowcy – nie tylko gołębia. To hodowca musi być w formie. Jeśli idzie się do gołębnika, bo się musi, top nic z tego nie będzie. jeśli idzie się do gołębnika, bo się tego chce – jest szansa na sukces.